MAREK RAPNICKI – ur. 28 XII 1955 r. w Lublinie; z wykształcenia archeolog (UMCS) i animator kultury (UW); poeta, publicysta, podróżnik; od 1980 roku w Raciborzu, wieloletni dyrektor Raciborskiego Domu Kultury, następnie instruktor Raciborskiego Centrum Kultury; w 1989 przewodniczący Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, w latach 1990 – 2002 radny i działacz samorządowy.
Opublikował m.in. tomiki poezji „Ość” (1990), „Pieśń winnego”(1991), „Terytorium powiernicze” (2006); w 2003 prowadził polsko-czeski projekt interdyscyplinarny p.n. „Prowincja – matecznik słowa”, zakończony dwiema publikacjami w jego redakcji: „U źródeł sensu. Leśmian, Hrabal, Schulz” (materiały z sesji) oraz „Od słowa ke slovu” (dwujęzyczna antologia poezji); od 2005 redaguje półrocznik literacko-kulturalny „Almanach Prowincjonalny”, którego wieczory promocyjne stają się świętem poezji i kultury wysokiej.Czujny obserwator „kłamstwa smoleńskiego”, miłośnik Bałtyku, starej, zjednoczonej przez chrześcijaństwo Europy, muzyki baroku, jazzu oraz czerwonego wina; znawca kina, geografii i muzyki rockowej. W marcu 2013 ukaże się w wersji polsko-czeskiej jego najnowszy tomik p.t. „Barabasz i inne wiersze”.
Autor o książce:
Tej książki nie było w planach ni marzeniach. Ale jak powiadał Norbert Klichta, absolwent Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, w życiu chrześcijanina nie ma przypadków. Oto pod koniec 2010 roku Piotr Klima, raciborski aptekarz i społecznik, namówił mnie do przygotowania autorskiej trasy, a potem poprowadzenia do Italii pielgrzymki śląskich środowisk lekarskich i farmaceutycznych w 20 lat od ustanowienia przez Jana Pawła II Światowego Dnia Chorego, a więc wiosną 2012 roku. Niewiele myśląc, zabrałem się do pracy. Wśród wielu mniej znanych miast, od Bolonii po Materę i Alberobello, które umieściłem na naszym szlaku, znajdowały się tam oczywiście San Giovanni Rotondo, Manopello oraz Rzym. Pielgrzymka nie doszła do skutku z powodów obiektywnych, ale ja – znając nienajgorzej Włochy, ale chcąc poszerzyć swoją wiedzę o Wiecznym Mieście – ruszyłem tam wcześniej z rodziną. Przybyłem, zobaczyłem... Rzym zwyciężył! Pokonał mnie do tego stopnia, że nazajutrz po powrocie zacząłem pisać... Pisanie przerywałem oglądaniem i selekcją niemal czterech tysięcy świeżo zrobionych zdjęć. Z każdym dniem uświadamiałem sobie bardziej, że Rzym zmienił mnie jako człowieka i jako chrześcijanina. Przyznam, że w gruncie rzeczy pisałem dla siebie; rejestracją ulotnych wrażeń i głębszych przemyśleń chciałem spłacić dług. Dług wobec miasta, do którego tęskniłem jak do kobiety. Gorączkowa pisanina była właśnie próbą leczenia owej tęsknoty. Rzecz prosta, Rzym miał do zaoferowania dużo więcej niż tylko swoją historyczno-architektoniczną „cielesność”, jawił mi się jako najważniejsza i ostateczna reduta, w której wszystko się dla Europy zaczęło i w której wciąż istnieją niezniszczalne zapasy niebieskiej amunicji, dające nadzieje na przyszłość.